Skocz do zawartości

Opowieści anielskie


Mada

Polecane posty

"Dreeeeam, dream, dream, dream".

 

Muzyka brzmiała z daleka jak małe srebrne dzwoneczki. Ogromne białe płatki śniegu tańczyły w powietrzu - wirując z wdziękiem jak baletnice z najlepszego musicalu. Zatrzymując się na moment w świetle ulicznych lamp jak modelki w świetle fleszy fotografów, całując nosy i policzki przechodniów, zmęczone, miękko opadały w dół. Ciepłe światła dekoracji Bożonarodzeniowych migotały w wystawach sklepowych. Stare miasto wyglądało jak kartonowy teatr! Och, jak cudownie, wdychałam całą sobą tę unikatową atmosferę świąt.

 

Wieczorem przed snem pomyślałam, że jednak cieszę się, że biuro, w którym pracuję, przeniesiono w okolice Starego Miasta. Przypomniało mi się, że marzyłam kiedyś o tym, żeby pracować na Starym Mieście, otoczona starymi murami, pomiędzy kościołami, które przeżyły już tak wiele. Takie małe, dziecinne, zapomniane, marzenie. O którym oczywiście zapomniałam i nie szukałam pracy szczególnie w tym miejscu.

 

A teraz zdumienie. Pan Bóg pamiętał o takim małym marzeniu? Zdumienie, że jednak to prawda: my śpimy, a w trakcie naszego snu, Pan Bóg spełnia nasze marzenia. Nawet te najmniejsze. Kimże jestem, że o nich pamięta?

 

Myślałam o tym, kładąc się spać....

 

Nagle poczułam, że ktoś mnie budzi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Anioła siedzącego obok mnie.

 

- Przyszedłem aby odpowiedzieć na twoje pytania - powiedział.

 

Wziął mnie za rękę i zaprowadził do okna:

 

- Spójrz w górę.

 

Spojrzałam... a w górze było czarne niebo pełne świetlistych gwiazd.

 

- Widzisz gwiazdy? - kontynuował - to właśnie ludzkie marzenia i życzenia. Ludzie marzą, mają głowy pełne snów. Kładą się spać, a te marzenia są w nich, krążą nad ich głowami. A wtedy my, Anioły, w samym środku nocy przychodzimy do ludzi, aby zebrać te marzenia. I umieszczamy je na niebie!!. To jest cała tajemnica!! Zbieramy wszystkie marzenia, nawet te najmniejsze. Pan Bóg powtarza nam: "ludzkie marzenia to bardzo cenny wymiar ludzkiego życia. Dlatego uważajcie i bądźcie bardzo ostrożni. Nie pozwólcie, aby jakiekolwiek marzenie zostało upuszczone".

 

Przerwał i spojrzał na mnie. Wpatrywałam się w niego, a on uśmiechnął się.

 

- Ale. Musisz pamiętać. Jest jeden warunek. Jeden bardzo ważny warunek. Tylko jeśli ten warunek jest spełniony, jesteśmy w stanie zebrać marzenia. Jest to możliwe...

 

Usiadł na parapecie i patrzył na mnie uważnie.

 

-.... Jest to możliwe tylko wtedy, gdy marzenie zostało powierzone Panu Bogu.

 

- Co to znaczy? - zdziwiłam się.

 

- To jest proste. Wystarczy, że przed snem powiesz Panu, że oddajesz Jemu swoje marzenia i poprosisz, aby On się nimi zaopiekował.

 

- To rzeczywiście proste! - znowu byłam zdziwiona, tym razem, że to takie proste.

 

- Wydaje się to rzeczywiście proste - powiedział Anioł, ale wyglądał trochę smutno - Ale w praktyce... nie zawsze jest to takie łatwe. Są ludzie, którzy nie wierzą w Boga, nawet o Nim nie myślą, więc nie ma szans, aby oddali Bogu swoje marzenia. Inni znowu nie chcą oddać Panu Bogu swoich marzeń. Boją się, że je stracą na zawsze. Trzymają je w sobie i nie wiedzą, że przez to nie mogą być one spełnione. Inni znowu zupełnie przestali marzyć, gdy dorośli. I to wszystko jest dla nas, Aniołów, bardzo smutne.

 

Westchnął. Chciałam go objąć i pocieszyć, ale bałam się ruszyć, żeby nie zniknął. Na szczęście za moment znowu się uśmiechał.

 

- Jednak mamy również powody do radości. Wiele, wiele ludzi marzy i powierza Bogu swoje marzenia. A my zbieramy te powierzone Bogu marzenia i wieszamy na nieboskłonie. I w tym momencie marzenia staja się częścią świata - od tej pory nigdy już nie zgina.

 

A Pan Bóg... On nigdy nie zapomina o waszych marzeniach i wie dokładnie, które gwiazdy są czyje.

 

Uwielbia przechadzać się po niebie pomiędzy nimi. Ogląda je i cieszy się każdą gwiazdą, nawet jeśli jest bardzo mała i niezdarna, i świeci bardzo niepewnie. Cieszy się, bo każda gwiazda jest wyrazem zaufania człowieka do Boga.

 

- No, dobrze - przerwałam - ale czy Pan Bóg spełni każde marzenie? Znam ludzi, którzy marzyli i ich marzenia nie spełniły się. No tak, mówiłeś, że mogły być marzenia nie powierzone Bogu. Ale jeśli są powierzone, czy zawsze są spełniane?

 

- Masz rację. Ludzie mają też czasem marzenia, które nie zawsze są dobre dla nich. Oni sami nie zawsze to wiedzą, bo tylko Bóg jest Tym, Który Wie Wszystko. Ale ludzie, którzy ufają Bogu, wiedzą też, że On zweryfikuje ich marzenia, używając swojej Mądrości, Dobroci i Miłości. I to On decyduje, które marzenia mają zostać na zawsze na niebie - i świecić Blaskiem Gwiazd Zaufania (a cieszy się nimi, jak wszystkimi innymi), a które mają zostać spełnione i kiedy jest Czas ich spełnienia. Które gwiazdy mają zostać połączone, a które rozdzielone. Które muszą być ociosane, które muszą nauczyć się większej pokory, a którym trzeba dodać odwagi. Tutaj my Anioły mamy dużo pracy. To nasza rola przekonać Nieśmiałego Marzyciela, że bez jego działania, Bóg sam nie może wiele zdziałać. Bóg z każdego snu wyciąga tę dobrą cząstkę, łączy ją z inną i w tym sensie każde marzenie, nawet jeśli jest bardzo niedobre w filozofii Bożej, zostaje przemienione w Dobro w momencie, gdy zostanie powierzone Panu Bogu.

 

Rozumiesz więc, co znaczy, że możesz spać, a marzenia się spełniają? Tylko trzeba je mieć. I mieć je w Panu. Każdy może ich mieć tyle, ile tylko zapragnie. Pan Bóg raczej smuci się ich brakiem, niż nadmiarem. I wiesz co, powiem tylko tobie, że twój zbiór gwiazd jest ostatnio bardzo mały. Pan Bóg nie za bardzo ma z czego wybierać. Czy coś się stało?

 

Ach, muszę lecieć. - zerwał się nagle, nie czekając na moją odpowiedź. - Wiesz, za parę dni obchodzimy Urodziny Naszego Pana i z tej okazji przygotowujemy Program Niespodzianek dla Ziemi i na nasze przyjęcie w niebie. Mamy skrzydła pełne roboty!! Pomyśl o tym co powiedziałem, a ja wrócę pewnej nocy, by odpowiedzieć na twoje dalsze pytania.

 

Wstał i ....zniknął. Po minucie zobaczyłam go za oknem, wiszącego w powietrzu. Zapukał w okno i powiedział (nie wiem, jak to się stało, że słyszałam jego łagodny cichy głos, ale słyszałam).

 

- Zapomniałem powiedzieć!. To okres Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Bardzo ważny czas dla ludzi, w którym to czasie pojawia się szczególnie dużo marzeń i życzeń. Pamiętaj! Gdy w czasie świąt będziecie składać sobie nawzajem życzenia, wieszajcie te marzenia od razu na niebie! To bardzo pomoże nam w pracy!

 

Pomachał mi i odleciał.

 

A mi nasunęło się jeszcze jedno pytanie.... a może niedowierzanie....

 

Czy my, dorośli, mamy rzeczywiście tak beztrosko marzyć jak dzieci?

 

Ale jego już nie było, aby odpowiedzieć na moje pytanie.

 

Zostałam tak z oczami utkwionymi w niebo, myśląc o gwiazdozbiorze własnych marzeń.

 

Po długiej chwili.... położyłam się dalej spać. Postanowiłam mieć wiele marzeń i ogarnęło mnie silne nieodparte przeczucie, że coś pozytywnego wydarzy się wkrótce.

 

źródło: prosperita.edu.pl

 

 

Dawno, dawno temu, na oceanie istniała wyspa, którą zamieszkiwały emocje, uczucia

oraz ludzkie cechy - takie jak:

dobry humor, smutek, mądrość, duma;

a wszystkich razem łączyła miłość.

Pewnego dnia mieszkańcy wyspy dowiedzieli się, że niedługo wyspa zatonie.

Przygotowali swoje statki do wypłynięcia w morze, aby na zawsze opuścić wyspę.

 

Tylko miłość postanowiła poczekać do ostatniej chwili.

Gdy pozostał jedynie maleńki skrawek lądu

- miłość poprosiła o pomoc.

Pierwsze podpłynęło bogactwo na swoim luksusowym jachcie. Miłość zapytała:

- Bogactwo, czy możesz mnie uratować ?

Niestety nie. Pokład mam pełen złota, srebra i innych kosztowności.

Nie ma tam już miejsca dla ciebie. - Odpowiedziało Bogactwo.

 

Druga podpłynęła Duma swoim ogromnym czteromasztowcem.

- Dumo, zabierz mnie ze sobą ! - poprosiła Miłość.

Niestety nie mogę cię wziąć!

Na moim statku wszystko jest uporządkowane,

a ty mogłabyś mi to popsuć... - odpowiedziała Duma i z dumą podniosła piękne żagle.

 

Na zbutwiałej łódce podpłynął Smutek.

- Smutku, zabierz mnie ze sobą ! - poprosiła Miłość,

Och, Miłość, ja jestem tak strasznie smutny, że chcę pozostać sam.

- Odrzekł Smutek i smutnie powiosłował w dal.

 

Dobry humor przepłynął obok Miłości nie zauważając jej, bo był tak rozbawiony,

że nie usłyszał nawet wołania o pomoc.

 

Wydawało się, że Miłość zginie na zawsze w głębiach oceanu...

 

Nagle Miłość usłyszała:

- Chodź! Zabiorę cię ze sobą ! - powiedział nieznajomy starzec.

Miłość była tak szczęśliwa i wdzięczna za uratowanie życia,

że zapomniała zapytać kim jest jej wybawca.

 

Miłość bardzo chciała się dowiedzieć kim jest ten tajemniczy starzec.

Zwróciła się o poradę do Wiedzy.

- Powiedz mi proszę, kto mnie uratował ?

- To był Czas. - Odpowiedziała Wiedza.

 

- Czas ? - zdziwiła się Miłość. - Dlaczego Czas mi pomógł ?

- Tylko Czas rozumie, jak ważnym uczuciem w życiu każdego człowieka jest Miłość.

- Odrzekła Wiedza.

 

źródło: monologiduszy.blogspot.com

 

 

Któregoś ranka, a było to nie tak dawno temu,

pewien rolnik stanął przed klasztorną bramą i energicznie zastukał.

Kiedy brat furtian otworzył ciężkie dębowe drzwi,

chłop z uśmiechem pokazał mu kiść dorodnych winogron.

- Bracie furtianie, czy wiesz komu chcę podarować tę kiść winogron,

najpiękniejszą z całej mojej winnicy? - zapytał.

- Na pewno opatowi lub któremuś z ojców zakonnych.

- Nie. Tobie!

- Mnie? Furtian aż się zarumienił z radości. - Naprawdę chcesz mi ją dać?

- Tak, ponieważ zawsze byłeś dla mnie dobry,

uprzejmy i pomagałeś mi, kiedy cię o to prosiłem.

Chciałbym, żeby ta kiść winogron sprawiła ci trochę radości.

Niekłamane szczęście, bijące z oblicza furtiana, sprawiło przyjemność także rolnikowi.

 

Brat furtian ostrożnie wziął winogrona i podziwiał je przez cały ranek.

Rzeczywiście, była to cudowna, wspaniała kiść.

W pewnej chwili przyszedł mu do głowy pomysł:

- A może by tak zanieść te winogrona opatowi, aby i jemu dać trochę radości?

Wziął kiść i zaniósł ją opatowi.

Opat był uszczęśliwiony.

Ale przypomniał sobie, że w klasztorze jest stary, chory zakonnik i pomyślał:

- Zaniosę mu te winogrona, może poczuje się trochę lepiej.

 

Tak kiść winogron znowu odbyła małą wędrówkę.

Jednak nie pozostała długo w celi chorego brata,

który posłał ją bratu kucharzowi pocącemu się cały dzień przy garnkach.

Ten zaś podarował winogrona bratu zakrystianowi (aby i jemu sprawić trochę radości),

który z kolei zaniósł je najmłodszemu bratu w klasztorze,

a ten ofiarował je komuś innemu,

a ten inny jeszcze komuś innemu.

Wreszcie wędrując od zakonnika do zakonnika,

kiść winogron powróciła do furtiana (aby dać mu trochę radości)

Tak zamknął się ten krąg.

Krąg radości.

 

Nie czekaj, aż rozpocznie kto inny.

To do ciebie dzisiaj należy zainicjowanie kręgu radości.

Często wystarczy mała, malutka iskierka, by wysadzić w powietrze ogromny ciężar.

Wystarczy iskierka dobroci, a świat zacznie się zmieniać.

Miłość to jedyny skarb, który rozmnaża się poprzez dzielenie:

to jedyny dar rosnący tym bardziej, im więcej się z niego czerpie.

To jedyne przedsięwzięcie, w którym tym więcej się zarabia,

im więcej się wydaje; podaruj ją, rzuć daleko od siebie,

rozprosz ją na cztery wiatry, opróżnij z niej kieszenie,

wysyp ją z koszyka, a nazajutrz będziesz miał jej więcej niż dotychczas.

 

(Bruno Ferrero, Opowiadania dla Ducha)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pewna kobieta podlewała rośliny w swoim ogrodzie,

kiedy zobaczyła trzech staruszków,

z wypisanymi na twarzy latami doświadczeń,

którzy stali naprzeciw jej ogrodu.

Ona nie znała ich, więc powiedziała:

- Nie wydaje mi się, abym was znała,

ale musicie być głodni.

Wejdźcie, proszę, do domu i zjedzcie coś.

Oni odpowiedzieli:

- Nie ma w domu męża?

Nie, odpoczywa, nie ma go w domu.

W takim razie nie możemy wejść - odpowiedzieli.

 

Przed zmierzchem, kiedy mąż wrócił do domu,

kobieta powiedziała mu, co się zdarzyło.

- A więc, skoro wróciłem, poproś ich teraz, aby weszli.

Kobieta wyszła, aby zaprosić trzech mężczyzn do domu.

- Nie możemy wejść wszyscy do domu – wyjaśnili staruszkowie.

- Dlaczego? – chciała wiedzieć kobieta.

 

Jeden z mężczyzn

wskazał na pierwszego ze swoich przyjaciół i wyjaśnił:

- On ma na imię Dostatek.

Następnie wskazał drugiego

- On ma na imię Sukces, a ja mam na imię Miłość.

Teraz wróć i zdecyduj razem z Twoim mężem,

którego z nas zaprosicie do waszego domu.

Kobieta weszła do domu

i opowiedziała swojemu mężowi wszystko,

co powiedzieli jej trzej mężczyźni.

 

Ten się ucieszył : - Jak pięknie! Zaprośmy Dostatek.

 

Na to jego żona: - A nie moglibyśmy zaprosić Sukcesu?

Ich córka słuchała tej rozmowy i weszła im w słowo:

- Nie byłoby lepiej, gdybyśmy pozwolili wejść Miłości?

W ten sposób nasza rodzina byłaby pełna miłości.

- Posłuchajmy rady naszej córki -

powiedział mąż do żony.

- Pójdź i zaproś Miłość, niech będzie naszym gościem.

 

Żona wyszła i spytała:

- Który z was to Miłość?

Niech wejdzie, proszę, i będzie naszym gościem.

Miłość usiadła na wózku i ruszyła w kierunku domu.

Także dwaj pozostali podnieśli się i ruszyli za nią.

Trochę zdziwiona kobieta pyta Dostatek i Sukces:

- Zaprosiłam tylko Miłość, dlaczego idziecie także wy?

Oni odpowiedzieli razem:

- Jeżeli zaprosiłabyś Dostatek lub Sukces,

pozostali dwaj zostaliby na zewnątrz,

ale zaprosiłaś Miłość, a tam gdzie idzie ona, idziemy i my.

Tam, gdzie jest Miłość, jest też Dostatek i Sukces.

 

źródło: zosia.piasta.pl

 

 

Kiedy Bóg miał stwarzać człowieka - zapytał o radę aniołów. Wtedy po raz pierwszy wśród aniołów powstał rozłam. Większość była przeciwna temu pomysłowi. Najbardziej radykalnie przeciwko temu pomysłowi protestował Anioł Pokoju oraz Anioł Prawdy. Bóg zapytał o zdanie Anioła Życzliwości, który niewiele mówił, ale jak zwykle siedział uśmiechnięty.

Panie - odpowiedział zapytany Anioł Życzliwości, - wszystkie anioły maja rację. Ale rozważają to tylko ze swojego punktu widzenia. Moim zdaniem człowiek, jaki by nie był, ma szanse wypełnić w świecie wiele dzieł miłości. Dlatego warto dać mu tę szansę.

 

(Opowieść talmudystów)

 

 

Pewien mężczyzna poszedł, jak co miesiąc, do fryzjera. Zaczęli rozmawiać o różnych sprawach. Ni z tego ni z owego, wywiązała się rozmowa o Bogu. Fryzjer powiedział:

- Wie Pan, ja nie wierzę, że Bóg istnieje.

- Dlaczego Pan tak uważa? – zapytał klient.

- Cóż, to bardzo proste. Wystarczy tylko wyjść na ulicę, żeby się przekonać, że Bóg nie istnieje. Gdyby Bóg istniał, myśli Pan, że istniałoby tyle osób chorych? Istniałyby opuszczone dzieci?

Gdyby istniał Bóg, nie byłoby bólu, cierpienia...

Po prostu nie mogę sobie wyobrazić Boga, który na to wszystko pozwala.

Klient pomyślał chwilę, chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Nie chciał wywoływać niepotrzebnej dyskusji. Gdy fryzjer skończył,

klient zapłacił i wyszedł.

 

 

I w tym momencie zobaczył na ulicy człowieka, z długą, zaniedbaną brodą i włosami. Wyglądało na to, że już od dłuższego czasu

jego włosy i broda nie widziały fryzjera. Był zaniedbany i brudny.

Wtedy klient wrócił i powiedział:

- Wie Pan co? Fryzjerzy nie istnieją!

- Bardzo śmieszne! Jak to nie istnieją? – zapytał fryzjer. – Ja jestem jednym z nich!

- Nie! – odparł klient. – Fryzjerzy nie istnieją, bo gdyby istnieli, nie byłoby ludzi z długimi włosami i brodą, jak ten człowiek na ulicy.

 

 

- A, nie, fryzjerzy istnieją, to tylko ludzie nas nie poszukują, z własnej woli.

- No właśnie – powiedział klient. - Dokładnie tak. Bóg istnieje, to tylko ludzie go nie szukają, i robią to z własnej woli, dlatego jest tyle

cierpienia i bólu na świecie.

 

źródło: adonai.pl

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobry Bóg zdecydował, że stworzy... MATKĘ.

 

Męczył się z tym już od sześciu dni, kiedy pojawił się przed Nim Anioł i zapytał:

- To na nią tracisz tak dużo czasu, tak?

Bóg rzekł:

- Owszem, ale czy przeczytałeś dokładnie to zarządzenie? Posłuchaj ona musi nadawać się do mycia i prania, lecz nie może być z plastiku... powinna składać się ze stu osiemdziesięciu części, z których każda musi być wymienialna... żywić się kawą i resztkami jedzenia z poprzedniego dnia ... umieć pocałować w taki sposób, by wyleczyć wszystko - od bolącej skaleczonej nogi aż po złamane serce ... no i musi mieć do pracy sześć par rąk.

Anioł z niedowierzeniem potrząsnął głową:

- Sześć par?

- Tak! Ale cała trudność nie polega na rękach - rzekł dobry Bóg. - Najbardziej skomplikowane są trzy pary oczu, które musi posiadać mama.

- Tak dużo?

Bóg przytaknął:

- Jedna para, by widzieć wszystko przez zamknięte drzwi, zamiast pytać: "Dzieci, co tam wyprawiacie?". Druga para musi być umieszczona z tyłu głowy, aby mogła widzieć to, czego nie powinna oglądać, ale o czym koniecznie musi wiedzieć. I jeszcze jedna para, żeby po kryjomu przesłać spojrzenie synowi, który wpadł w tarapaty: "Rozumiem to i kocham Cię".

-Panie - rzekł Anioł, kładąc Bogu rękę na ramieniu- połóż się spać. Jutro też jest dzień...

- Nie mogę - odparł Bóg - a zresztą już prawie skończyłem. Udało mi się osiągnąć to, że sama zdrowieje, jeśli jest chora, że potrafi przygotować sobotnio-niedzielny obiad na sześć osób z pół kilograma mielonego mięsa oraz jest w stanie utrzymać pod prysznicem dziewięcioletniego chłopca.

Anioł powoli obszedł ze wszystkich stron model matki, przyglądając mu się uważnie, a potem westchnął:

- Jest zbyt delikatna.

- Ale za to jaka odporna! - rzekł z zapałem Pan.- Zupełnie nie masz pojęcia o tym, co potrafi osiągnąć lub wytrzymać taka jedna mama.

- Czy umie myśleć?

- Nie tylko. Potrafi także zrobić najlepszy użytek z szarych komórek oraz dochodzić do kompromisów.

Anioł pokiwał głową, podszedł do modelu matki i przesunął palcem po jego policzku.

- A do czego to służy?

- Wyraża radość, smutek, rozczarowanie, ból, samotność i dumę.

- Jesteś genialny! - zawołał anioł.

- Prawdę mówiąc, to nie ja umieściłem tutaj tę łzę - melancholijnie westchnął Bóg

 

(Erma Bombeck)

 

 

Był człowiekiem biednym i prostym.

Wieczorem po dniu ciężkiej pracy, wracał do domu zmęczony i w złym humorze.

Patrzył z zazdrością na ludzi, jadących samochodami

i na siedzących przy stolikach w kawiarniach.

- Ci to mają dobrze - zrzędził, stojąc w tramwaju w okropnym tłoku.

- Nie wiedzą, co to znaczy zamartwiać się...

Mają tylko róże i kwiaty. Gdyby musieli nieść mój krzyż!

 

Bóg z wielką cierpliwością wysłuchiwał narzekań mężczyzny.

Pewnego dnia czekał na niego u drzwi domu.

 

- Ach to Ty, Boże - powiedział człowiek, gdy Go zobaczył.

- Nie staraj się mnie udobruchać.

Wiesz dobrze, jak ciężki krzyż złożyłeś na moje ramiona.

 

Człowiek był jeszcze bardziej zagniewany niż zazwyczaj.

 

Bóg uśmiechnął się do niego dobrotliwie.

 

- Chodź ze Mną. Umożliwię ci dokonanie innego wyboru - powiedział.

 

Człowiek znalazł się nagle w ogromnej lazurowej grocie.

Pełno było w niej krzyży: małych, dużych, wysadzanych drogimi kamieniami,

gładkich, pokrzywionych.

 

- To są ludzkie krzyże - powiedział Bóg. - Wybierz sobie jaki chcesz.

 

Człowiek rzucił swój własny krzyż w kąt i zacierając ręce zaczął wybierać.

 

Spróbował wziąć krzyż leciutki, był on jednak długi i niewygodny.

Założył sobie na szyję krzyż biskupi,

ale był on niewiarygodnie ciężki z powodu odpowiedzialności i poświęcenia.

Inny, gładki i pozornie ładny, gdy tylko znalazł się na ramionach mężczyzny,

zaczął go kłuć, jakby pełen był gwoździ.

Złapał jakiś błyszczący srebrny krzyż, ale poczuł,

że ogarnia go straszne osamotnienie i opuszczenie.

Odłożył go więc natychmiast. Próbował wiele razy,

ale każdy krzyż stwarzał jakąś niedogodność.

 

Wreszcie w ciemnym kącie znalazł mały krzyż, trochę już zniszczony używaniem.

Nie był ani zbyt ciężki ani zbyt niewygodny.

Wydawał się zrobiony specjalnie dla niego.

Człowiek wziął go na ramiona z tryumfalną miną.

 

- Wezmę ten! - zawołał i wyszedł z groty.

 

Bóg spojrzał na niego z czułością.

W tym momencie człowiek zdał sobie sprawę,

że wziął właśnie swój stary krzyż ten, który wyrzucił, wchodząc do groty.

 

(z Bruno Ferrero, Opowiadania dla Ducha)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Baśń o zranionym aniele

 

Był sobie pewnego razu anioł, którego słabością największą była miłość do ludzi i chęć pomagania im. Obserwował z wysoka ich losy, ich cierpienia i problemy – jedyne czego chciał, to pomóc im, ulżyć w ich ciężkiej doli. I zdarzyło się tak, że gdy miał już dość przyglądania się tylko, sfrunął na ziemię, w majestacie blasku i szumu skrzydeł i pomógł. Jednej osobie, drugiej, trzeciej... Pojawiał się tylko na chwilę lecz wszędzie tam, gdzie się pojawił – nagle los się odmieniał. Ktoś znajdował pracę, ktoś odzyskiwał utraconą miłość, ktoś wyzdrowiał z nieuleczalnej choroby... Ludzie ust do ust przekazywali sobie opowieść o przychodzącym znikąd aniele, który wszystkim pomaga, spełnia życzenia, ulepsza człowiecze życie...

 

Pewnego dnia jednak, pośrodku zatłoczonej ulicy, ktoś rozpoznał anioła i gromkim głosem krzyknął: „To on!!!” Jak na komendę ludzie rzucili się w jego stronę, wykrzykując swoje prośby, pragnąc mocy, żądając cudów. Tłoczyli się wokół niego jak mrówki, wyciągając ręce, szarpiąc go, wyrywając pióra, przepychając się do niego. Każdy chciał mieć kawałek dla siebie. W ścisku zadeptywali siebie nawzajem, lgnąc do obietnicy spełnienia marzeń. Krzyczeli, szarpali, darli, drapali, rozpychali się i bili... Anioł stał w pokorze...

 

Nie minęło zbyt wiele chwil, a ulica opustoszała. Pośrodku pozostała tylko jedna postać... W podartej szacie, z powyrywanymi włosami, pooraną paznokciami twarzą, krwią cieknącą cienkim strumyczkiem z nosa... i z kikutem prawego skrzydła, w którym już piór nie było a jedynie strzęp żałosny... Zraniony anioł kulejąc, powlókł się przed siebie, w gardle dusząc gorycz zawodu. To nie byli ludzie – opanowani niepohamowaną żądzą spełnienia swoich pragnień, przemienili się w dzikie zwierzęta. Gdy miast anioła w ich drapieżnych rękach pozostał jedynie strzęp postaci – odstąpili widząc, że nic z ich marzeń nie będzie. Niektórzy nawet przeklinali go i lżyli, że nie zechciał im pomóc. To bolało... Bardziej niż zadane fizycznie rany...

 

Anioł stracił swoją wiarę w ludzi. Dzień po dniu wędrował ulicami, popychany przez mijających ludzi, w których oczach widział jedynie pogardę i niechęć. „Kaleka... brudas... odmieniec...” - słyszał ich myśli. Dostrzegał ich pełne odrazy miny. Jego szare oczy zachodziły wtedy łzami. Chciał wykrzyczeć, że to oni takim go uczynili, że to przez nich tak wygląda, ale przecież był aniołem. Nie mógł tego powiedzieć nikomu prosto w twarz. Cierpiał więc dalej w milczeniu.

 

Jego biała szata wkrótce poszarzała, postrzępione jej skrawki luźno zwisały z wychudzonego ciała. Kikut obszarpanego skrzydła zabliźnił się i już tak nie promieniował bólem (drugie skrzydło przezornie ukrył pod szatą, przywiązane ściśle do pleców). Na twarzy pozostała mu brzydka blizna po wyjątkowo mocnej ranie zadanej paznokciem przez jakąś krzykliwą kobietę. Skołtunione, długie włosy pozlepiały się w strąki i straciły dawny blask.

 

Każdego dnia anioł tęsknie patrzył w niebo. Na niebieskie przestworza, na białe obłoki skąpane w złotym blasku słońca. I marzył. Marzył, by móc znowu latać, poczuć wiatr pod skrzydłami, spojrzeć z góry na cały świat, poczuć ten smak wolności. Tęsknił i z każdym mijającym dniem tęsknota się wzmagała. Wielekroć nieświadomie chciał wzbić się w górę, a wtedy przejmujący ból brakującego skrzydła przypominał o niemożności zrealizowania marzeń. Zastygał wtedy w miejscu, patrząc prosto w niebo, a po jego policzkach spływały duże łzy...

 

Pewnego dnia siedział skulony na krawężniku, ramionami obejmując kolana, ze spuszczoną w dół głową. Obserwował strużkę wody spływająca do kanału ściekowego, rozmyślając nad własnym upływającym życiem. W tafli wody odbijało się błękitne niebo – jego tęsknota i nieosiągalne marzenie. I nagle odbite w wodzie niebo przesłonił cień, a na jego ramieniu spoczęła czyjaś dłoń. Uniósł głowę i spojrzał prosto w głęboką zieleń przenikliwych oczu kobiety. Rozpoznał ją natychmiast: ona też była aniołem – nie sposób było się pomylić. Chwilę przed tym, jak jego wzrok spoczął na jej barkach wiedział – była taka jak on. Jak siostra bliźniaczka, jak lustrzane odbicie jego samego. Z tym samym bólem w oczach, z tak samo uszkodzonym skrzydłem, z tą samą tęsknotą, która bezgłośnie wyrywała się z całego jej ciała...

 

Wstał powoli, ujmując jej delikatną dłoń. Ich twarze rozjaśnił uśmiech zrozumienia. Bez słowa, w absolutnym milczeniu, stojąc naprzeciw siebie, uwolnili swoje pojedyncze skrzydła. Objęli się mocno w bratnim porozumieniu dusz i niczym jedno ciało poruszyli skrzydłami – każde swoim. Kurz zatańczył nad miejskim brukiem, gdy wznosili się w powietrze, rytmicznie, majestatycznie, odzyskując dawną chwałę, blask i moc... Poszybowali ku błękitnym przestworzom, nurzając się w obłokach, kąpiąc w słonecznym blasku... Wiatr niósł ich perlisty śmiech...

...bo nawet zraniony anioł może znowu latać...

 

źródło: we-dwoje.pl

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytaj trzy opowieści o tym, jak każdego dnia pomagają nam anielscy opiekunowie. Aniołów lata jest kilku. Są pełni życzliwości i radości życia. Zawsze chętni wesprzeć nas swym skrzydlatym ramieniem...

 

Opowieść o Tarielu, który daje radość życia

 

Angelina nie wyobrażała sobie kolejnych wakacji spędzonych w rodzinnym mieście. Postanowiła odwiedzić ciotkę i krewnych w Sopocie. Głęboko w sercu pragnęła jednak spotkać miłość swego życia. Właśnie skończyła 25 lat i wciąż była samotna. Po przyjeździe nad morze trochę się rozczarowała, bo okazało się, że oprócz ciotki wszyscy się rozjechali. Na szczęście dopisywała pogoda i Angelina mogła wygrzewać się na słonecznej plaży. Minęło parę dni i oprócz wieczornych spacerów po molo w towarzystwie ciotki nic szczególnego nie działo się w jej życiu. Przed wyjazdem chciała kupić drobne prezenty dla znajomych i bursztyn dla siebie, na pamiątkę znad morza. Kiedy szła deptakiem, na jednym ze straganów nagle błysnął jeden z jantarów. W zachodzącym słońcu wydawał się klejnotem przeznaczonym wyłącznie dla niej. Gdy podeszła bliżej, dostrzegła w nim ukrytą postać anioła. Angelina bez wahania wręczyła handlarce należność za bursztyn. Już miała kamień w ręku, gdy nagle do straganu podszedł mężczyzna, mówiąc, że też sobie upatrzył ten jantar, tylko poszedł po pieniądze do bankomatu. Sytuacja była patowa. Ciotka, aby wyjaśnić nieporozumienie, zaproponowała krótką rozmowę na werandzie swojego mieszkania, do którego dosłownie było parę kroków. Mężczyzna ustąpił. Rozmowa na werandzie przedłużyła się prawie do północy i była bardzo interesująca. Okazało się, że mężczyzna jest niewiele starszy od Angeliny i pochodzi z tego samego miasta co ona. Kiedy dowiedział się, że dziewczyna za dwa dni wraca pociągiem do domu, zmienił swoje plany i towarzyszył jej podczas powrotnej podróży. Bursztyn oczywiście znalazł się w plecaku Angeliny. Miał chyba jakąś szczególną właściwość, bo od czasu spotkania w Sopocie zakochani nie mogli się bez siebie obejść. Zawsze gdy przyrzekają sobie miłość, wyjmują jantar z szuflady i podziwiają w nim piękne skrzydła.

 

aniolylata1q.png

 

Opowieść o Tubielu, głównym aniele lata

 

Młoda mama wybrała się z czteroletnim synkiem na spacer wzdłuż jeziora. Był upalny, lipcowy dzień, a wokół mnóstwo wczasowiczów. Na początku Krzyś karmił kaczki chlebem i z wielkim zainteresowaniem przyglądał się, jak podpływają do brzegu. Po kilku minutach chleb się skończył i chłopiec, najwyraźniej znudzony, chciał iść dalej. Droga prowadziła do mostku, z którego młodzież skakała do wody. Wśród młodych ludzi najbardziej popisywał się wysoki chłopak, który rozpędziwszy się, robił skok i, zanim zanurkował, wyczyniał w powietrzu przedziwne ewolucje. Zachwycony tym widokiem Krzyś nie potrafił opanować emocji. Tupał nóżkami, prosząc mamę o zgodę na podejście bliżej. Jednak mama twierdząc, że nie jest to miejsce dla małych dzieci, stanowczo odmówiła. Na nic zdały się prośby malca, a nawet wrzask. Mama zagroziła, że jak się nie uspokoi, to wrócą do domu. Nagle chłopiec wyrwał się i pobiegł na mostek. Kobieta zdążyła tylko go zawołać, a dziecko już zniknęło jej z oczu. Krzyś próbując naśladować akrobacje starszych kolegów, potknął się, sturlał z mostku i plusnął do jeziora. Krzyk mamy zmobilizował pływaków do natychmiastowej interwencji. Na pomoc ruszyli wszyscy. Nie minęło kilka sekund, a wystraszony szkrab pojawił się na powierzchni wody. Kurczowo trzymał się swojego wybawiciela i zaraz po tym, jak złapał haust powietrza, wydał z siebie przeraźliwy płacz. Gdy cały mokry trafił już w objęcia mamy, okazało się, że ściska w rączce zerwany ratownikowi łańcuszek z wisiorkiem. Nie chciał go oddać, nie dał sobie nawet otworzyć piąstki. – Niech weźmie... Na pamiątkę. Ja kupię sobie drugi – powiedział właściciel medalionu i z satysfakcją pogładził malca po mokrej główce. Mama nie posiadała się z radości. Dopiero gdy w domu ochłonęli z wrażeń, Krzyś otworzył piąstkę, a ich oczom ukazał się wisiorek z aniołem. – Ale fajowe! – powiedział i długo mu się przyglądał. Potem schował anioła do swego plecaczka i oznajmił mamie, że będzie już zawsze grzeczny.

 

Opowieść o Gargatelu, który strzeże i chroni

 

Karol obiecał sobie, że po zdaniu matury pojedzie w góry i zwiedzi całe Tatry. Kiedy znalazł się już w Zakopanem, obmyślił plan wycieczek. Nazajutrz, gotowy do wymarszu, postanowił wybrać się na Kasprowy Wierch. Samotna wędrówka wcale mu nie przeszkadzała. Wspinał się po trudnym szlaku, robiąc sobie co jakiś czas przerwę. Kiedy dzielnie dotrwał do kresu wędrówki, zorientował się, że szedł kilka godzin. Zmęczony, ale i ogromnie usatysfakcjonowany, postanowił nie schodzić w dół tą samą drogą, tylko zjechać kolejką linową. A ponieważ do końca dnia miał jeszcze sporo czasu i pogoda była słoneczna, mógł pobyć na szczycie trochę dłużej. Zwiedził Instytut Meteorologii, zjadł posiłek i porobił mnóstwo zdjęć na pamiątkę. Gdy odpoczął, zabrał się za studiowanie mapy. Coś go jeszcze ciągnęło w stronę gór. Nagle przyszło mu do głowy, że zanim się ściemni, wybierze się na Czerwone Wierchy. Szybko obliczył, że obejdzie ten szlak i wróci na ostatnią kolejkę linową. Karol był tak zafascynowany swą pierwszą wędrówką, że nie zauważył, jak zmieniła się pogoda. Na szczyty gór zaczęły zachodzić ciemne obłoki, z nieba spadały pierwsze krople deszczu. W pewnym momencie dostrzegł, że oddalił się od szlaku. Nie wiedział, gdzie jest. Buty, choć mocne i przeznaczone specjalnie na górskie wycieczki, ześlizgiwały się z mokrych kamieni, a nogi zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa. Deszcz zacinał coraz mocniej, a niebo pokryło się granatowymi chmurami. W Karola wstąpił strach. Liczył jeszcze, że wiejący z ogromną już prędkością wiatr rozproszy ciemność i nagle pojawi się słońce. Było jednak inaczej. Dopiero pierwszy grzmot burzy uświadomił chłopakowi, że może być w poważnych tarapatach. Chciał wracać. Tylko którędy? W obawie o własne życie zaczął się żarliwie modlić. Starym zwyczajem odmówił wszystkie znane pacierze, ale pomoc nie nadchodziła. Wtem spod mokrych powiek dojrzał wielkie pióro. Schylił się, żeby je podnieść, ale gnane silnym wiatrem odfrunęło parę metrów dalej. Pomyślał, że to jest dobry znak. Postanowił iść za piórem, które wciąż frunęło w jedną stronę. Wreszcie w asyście piorunów dotarł pomyślnie z powrotem na Kasprowy Wierch. Tam w budynku kolejki przemoczony do suchej nitki i trzęsący się z zimna przeczekał burzę, która przeszła nad Tatrami. Miał ogromne szczęście, bo naprawdę było groźnie. Gdyby nie schronił się w bezpiecznym miejscu, mógł stracić nawet życie. Kiedy się rozpogodziło, wyszedł z budynku i dostrzegł między kamieniami leżące pióro. Podniósł je i z wielką czcią schował do plecaka na dowód istnienia anielskiej pomocy.

 

źródło: astromagia.pl

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do rozmowy

Możesz zacząć pisać teraz i zarejestrować się później. Jeśli posiadasz konto, zaloguj się.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...