Skocz do zawartości

Cień skrzydeł

  • wpisy
    1
  • komentarze
    5
  • wyświetlenia
    251

Prolog


Gvindur

216 wyświetleń

 Share

        Odeszła... Nie wiem czy wróci, ale ja czekać będę do ostatniej minuty mego życia. Sama zamknęła drzwi do mojego serca, nie zdając sobie sprawy jak bardzo jest nią wypełnione. Przepraszam Cię za wszystko, Najdroższa. Nigdy się nie dowiesz jak bardzo naprawdę Cię kochałem. Umierałem przez wiele dni, cierpiąc niewyobrażalne katusze. Dusiłem się, rozpaczliwie próbując łapać powietrze do płuc. Czułem zawód samym sobą. Ogromny żal do własnej osoby, która to była jedynym winnym tych katuszy.

Aż w końcu wczoraj umarłem...

I poczułem ulgę. Błogość i spokój.

        Chłodne powietrze wpływało przez nozdrza, budząc mnie do życia. Próbowałem otworzyć oczy, ale powieki były jak z ołowiu.. Po kilku próbach w końcu jakby od niechcenia drgnęły. Zobaczyłem sufit. Znajome pomieszczenie, znajome łózko. Powoli przekręciłem głowę na boki. Po prawej znajoma mi lampa, oświetlająca pokój blado białym światłem, po lewej znajomy obraz, z którego nieprzerwanie czule uśmiechała się do mnie pewna aktorka. I wtedy je dostrzegłem.... Majestatycznie rozpięte nad łóżkiem. Tuż nad moją głową. Cień zdawał się lekko poruszać, niczym muskany niedostrzegalnym podmuchem powietrza. Straciłem przytomność....

 Share

5 komentarzy


Rekomendowane komentarze

   Ocknąłem się. Długo byłem nieprzytomny. Nieświadomy. W głowie kołatało przeświadczenie, że stało się coś ważnego. Bez obarczania winą nikogo za to, co się stało. To, co było już nie wróci. Teraz jest szansa, żeby cieszyć się sobą.

        Tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju... One... Ciemne, dumne, szeroko rozpostarte. Już niedługo okaże się czy zwiastowały Anioła Stróża, Miłosierdzia.

Czy może Zemsty...

Link do komentarza

        Przez szpary żaluzji do pokoju desperacko wdzierały się promienie jesiennego słońca. Czułem się fatalnie. Chciałem zakopać się pod kołdrą i przespać całe życie i jeden dzień dłużej, ale jakiś głos wewnętrzny mówił mi: Ogarnij się i wyjdź z domu. Idź na spacer. Zrób coś z sobą, bo żal na ciebie patrzeć. Niechętnie, ale uznałem, ze to będzie chyba dobry pomysł. Musiałem się z kimś spotkać, porozmawiać. I wiedziałem z kim. Sięgnąłem po telefon, leżący na ławie i wybrałem imię z książki telefonicznej.

- Marta? Hej…

- Nie wierzę! Kto to do mnie dzwoni! – wykrzyknął głos w słuchawce

 - No tak, to ja… Słuchaj… Masz czas po południu?

- Mam nawet teraz, ale daj mi jakąś godzinę, bo właśnie przymierzam ciuchy na wieczorne wyjście.

 Poczułem ulgę.

- Dam ci nawet więcej, bo sam muszę się doprowadzić do porządku.

***

 

            Był zaskakująco słoneczny dzień jak na drugą dekadę października i należało to docenić. Stanąłem przed drzwiami i zapukałem. Dawno mnie tu nie było… - pomyślałem.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich jak zawsze wyglądająca uroczo, Marta.

 

- Cześć – powiedziała, uśmiechając się szczerze i cofnęła się do środka, wpuszczając mnie do mieszkania.

Wszędzie w salonie walały się suknie, żakiety, spódnice i części bielizny. Marta wzięła mnie za rękę i poprowadziła do sypialni.

- Rozmowa może zaczekać – powiedziała, zalotnie puszczając do mnie oko.

 

 

      Kilkanaście minut odprężenia zadziałało. Oderwałem się od ponurych myśli, od całego bagna tego świata. Poczułem dziwny stan, niby błogi, ale jednak pobudzony. Wzrok lekko stracił na ostrości, głowa stała się ciężka. Wyszedłem do łazienki. Schlapałem twarz zimną wodą, wróciłem do salony i oklapłem na kanapę. Obserwowałem jak nagie ciało Marty pląsając oddala się w kierunku łazienki.

 - O ja pier…. – usłyszałem po chwili.

– Skarbie, mogłeś poprosić o kartkę – w głosie prostytutki słychać było lekko wyczuwalne skarcenie.

Odwróciłem głowę w jej kierunku.

Dlaczego? Po co miałbym chcieć kartkę w toalecie?  - zdziwiłem się

- No ja wiem, że jesteś pisarzem i wy jak macie jakieś pomysły to musicie je od razu spisać, ale, żeby tak od razu na moim lustrze? Szminką?

Zerwałem się z kanapy, ominąłem Martę i wpadłem do łazienki. Na lustrze, czerwoną szminką, moim charakterem pisma, rzeczywiście było coś napisane. Podszedłem bliżej i odczytałem na głos:

Inteligencja jest zaletą, ale w połączeniu z mściwym charakterem stworzy mieszankę wybuchową. Ktoś taki stanie się bardzo niebezpieczny. Maszyną do zabijania.

Link do komentarza

- Hmm? I co powiesz, mój ty pisarzu? – zadrwiła Marta, trzymając się pod boki

Zatkało mnie. To było moje pismo, ale kompletnie nie pojmowałem jak to się stało.

 - Marta, nie wiem… Pamiętam, że wszedłem do łazienki i z niej wyszedłem. Naprawdę -  odpowiedziałem szczerze. – Zaraz umyję to lustro. Przepraszam cię…

            Kiedy wróciłem do salonu, Moja przyjaciółka właśnie odkładała ostatni ciuch na kupkę. Usiadłem na kanapie. Pomyślałem, że z chęcią napiłbym się teraz whisky. Gdybym wciąż pił…

Marta spojrzała na mnie z udawaną zatroskaną miną.

- Nie smuć się, skarbie. Wciąż jestem moim ulubionym pisarzem.

Mówiąc to wskoczyła na mnie okrakiem, objęła za szyję i dała soczystego, głośnego całusa.

- Znam lekarstwo na ten stan. Chcesz znowu?

Ten zalotny wzrok, te jej duże, orzechowe oczy, w których można było utonąć. Nie mogłem odmówić, choć nie bardzo mi się chciało.

Link do komentarza

          Obudził mnie trzask zamykanych drzwiczek szafy. Gospodyni domu miała na sobie czarne rajstopy, czarny stanik. W rękach trzymała tego samego koloru sukienkę.

- A ty, co? To wieczorne wyjście to będzie pogrzeb? – zażartowałem, śmiejąc się przy tym głośno.

Nie odpowiedziała. Nawet się nie odwróciła w moim kierunku, nie skomentowała ani słowem. Nałożyła sukienkę i przejrzała się w lustrze.. Stała i patrzyła na siebie. W lustrze zobaczyłem jej odbicie. Miała zapłakaną twarz.

 - Co się stało, Marta? – zapytałem z niepokojem w głosie, siadając na łóżku.

Znowu zero odzewu. Wzięła głęboki wdech, wypuściła powietrze z płuc i wyszła z sypialni.

- Marta! – krzyknąłem. – Co się, do cholery, dzieje? Marta!

Co się wydarzyło kiedy spałem? Jak długo spałem? 

          Usłyszałem głuchy dźwięk zamykanych drzwi. Zerwałem się na równe nogi. Podniosłem z podłogi spodnie i koszulkę i w błyskawicznym tempie zacząłem się ubierać. W przedpokoju nałożyłem adidasy i wybiegłem z domu. Samochód Marty stał na podjeździe, więc poszła pieszo. Rozejrzałem się na boki. Uliczki w dzielnicy willowej są dość krótkie, ale musiałem zdecydować, w którą stronę pobiec. Rozsądnie byłoby wybrać w prawo czyli w stronę centrum i głównej ulicy. Tak tez zrobiłem. Rzuciłem się biegiem w tamtą stronę. Dobiegłem do skrzyżowania dróg i wtedy Dostrzegłem Martę. Szła szybkim krokiem, była dość daleko. Wołanie jej nie miało sensu, więc postanowiłem ją dogonić. Zacząłem biec. Po prawej pojawił się żelazny płot cmentarza. Moja przyjaciółka zniknęła. Po kilkuminutowej stracie i ja przebiegłem pod wygiętym w łuk napisem: „Cmentarz Komunalny”.

          Będąc na terenie cmentarza, przystanąłem zziajany, żeby złapać oddech i rozejrzeć się. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem grupkę znajomych mi osób z czasów studenckich, pomachałem więc w ich kierunku. Żadne z nich nie zobaczyło jak machałem, więc nikt też nie odmachnął na powitanie. Byli zaaferowani rozmową. Rozejrzałem się w nadziei, że dojrzę gdzieś Martę, ale większość ludzi była ubrana na czarno albo przynajmniej w ciemne kolory. Skierowałem swe kroki, gdzie zbierała się grupa, pewnie to było miejsce, gdzie spocznie czyjaś trumna. Obok górki świeżo odkopanej ziemi w oczy rzuciła mi się drobna sylwetka.

Mama?..

Link do komentarza

Niezbyt prawdopodobne, ale z każdym krokiem w kierunku kobiety co raz bardziej realne. Do kobiety zaczęli podchodzić osoby, podając dłoń i wypowiadając pewnie oklepane formułki kondolencyjne. Podszedłem bliżej, chcąc się upewnić, ale nie przeszkadzać, stanąłem tuż za jej plecami.

Nie miałem   wątpliwości. To była moja matka.

- Mamo… Dlaczego mi nie powiedziałaś? Czyj to pogrzeb? – spytałem nienachlanie, spokojnym głosem.

Musiała mnie słyszeć a jednak nie odwróciła się do mnie.

Dlaczego, do cholery, każdy mnie ignoruje?

- Co za pech… Taki młody człowiek… - usłyszałem głos za sobą.

Mężczyzna zrobił krok do przodu, zrównując się ze mną. Obróciłem głowę w bok i spojrzałem na niego. Nie widziałem twarzy, bo stał profilem do mnie, mówiąc patrzył przed siebie. Długie, proste, kruczoczarne włosy lśniły w słońcu. Zmierzyłem wzrokiem długi, czarny płaszcz, niby jesienny, niezbyt grubego materiału, ale dzień był naprawdę ciepły. Na nogach, zakurzone, wyraźnie mające lepsze czasy za sobą, sięgające do ud kowbojki.

- Chwila… - właśnie zdałem sobie sprawę, że ten dziwnie wyglądający facet był jedyną osobą, która mnie widziała. Mało tego, mówiła do mnie.

 - Czy cie widzę?  - mężczyzna wyprzedził moje pytanie, po czym sam sobie odpowiedział. – O, tak. Widzę cię.

 -To dlaczego oni nie widzą? Nie reagują jak do nich macham, mówię. – wskazałem palcem na zgromadzonych ludzi. – Mógłbym rzucić się teraz do tej dziury i nikt by nie zareagował?

- Nikt – odparł spokojnie nieznajomy.

Był w tym cholernym płaszczu w słoneczny dzień a mimo to na jego czole nie było ani jednej kropli potu, podczas, gdy ja już zaczynałem odczuwać temperaturę, mimo, że miałem na sobie tylko lekki sweter.

 - Ale dlaczego? Co tu jest grane? Pan wie co tu się dzieje?

- Wiem.

Spojrzałem na niego pytająco, choć i tak tego nie zauważył, wciąż patrząc przed siebie.

I wtedy się odwrócił. Jego oczy… Były nienaturalnie czarne. Takiej głębi koloru w życiu nie widziałem. To nie był ciemnobrązowy, orzechowy czy inny kasztanowy. One były jak dwa kamienie onyksu.

Patrzył mi prosto w oczy.

- Zostałeś wybrany. Masz, że tak to ujmę, szczęście, że on ci się przypatrywał od dłuższego czasu. – w słowach wyczułem lekką nutę kpiny, jakby wyśmiania tego, co mi przed chwilą oznajmił.

- Kto mnie wybrał i do czego? – dopytywałem, nie bacząc, że w międzyczasie czterech pracowników firmy pogrzebowej właśnie opuszczało trumnę do dołu.

Nieznajomy uśmiechnął się nieznacznie.

- Otrzymasz drugą szansę,  ale wszystko w swoim czasie. Masz oczywiście wybór. Możesz naprawdę leżeć w tej trumnie albo nie. Nie masz wiele czasu na podjęcie decyzji na podjęcie decyzji, ale ciesz się, że go masz. A to już coś.

Że mnie wtedy zatkało, to mało powiedziane. Wydawało mi się, że nie mogę oddychać. Zrobiło mi się słabo. Podwinąłem rękawy, chwyciłem za sweter pod szyją i naciągnąłem, jakby wpływające pod niego powietrze miało mi pomóc się schłodzić. Nic z tego.

- Będę kontynuował, bo widzę, ze ciężko to do ciebie dochodzi.

 Mężczyzna patrzył teraz na mnie. Potarł nos i powiedział:

- Umarłeś. Tam w tej trumnie leżysz ty. Tam stoi twoja rodzicielka, tam twoi znajomi. Tam i tam też.

Obejrzał się za siebie i wskazał trzech moich przyjaciół, którzy właśnie spieszyli mnie „pożegnać”.

Nie martw się. To jest tylko projekcja w twojej głowie. Ty śnisz.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...